Na początek chcę was przeprosić za długą przerwę i w ramach rekompensaty daję wam gifa z otrząsającym się bassetem:
Uroczy, nie? No to zaczynamy.
Wszystko zaczęło się, gdy pewnego sierpniowego wieczoru rzuciłam okiem na pewien zeszyt. Nie był to byle jaki zeszyt, a brudnopis - księga mojej szkolnej twórczości pamiętająca czasy, gdy byłam niewinnym "niziołkiem" zbierającym piątki z polskiego.
Wielu z was pewnie stwierdzi, że pisanie wypracowań było (lub jest) katorgą. Ja szczerze wierzyłam (i dalej wierzę) w mój talent pisarski.
W tym tygodniu pokażę wam dowód na to, że nie wszyscy są idealni i będziecie mieć okazję, żeby pośmiać się... ze mnie. Tak, tym razem autoreczką jestem ja, a tworami - moje wypracowania z podstawówki. Co zatem was czeka? Pokaz inteligencji pewnego chłopca, robienie masy z kota oraz wyścigi konne na nieistniejącym torze.
Zatem nie zwlekajmy i przenieśmy się do Afryki, czyli tam, gdzie odgrywa się akcja pierwszego tworu.
Tytuł: Przygoda Stasia i Nel
Analizowała Deni Len.
[Jak na wypracowanie przystało, moje dziełko ma wstęp, w którym wyjaśniam, którą scenę z "W pustyni i w puszczy" będę opisywać. Ciekawe, czy zgadniecie?]
Pewnego dnia dzieci chodziły za śpiewającymi ptakami.
Odczytałam to zdanie kilka razy i do tej pory chce mi się śmiać.
Gdy oddaliły się od obozu za bardzo, Staś postanowił, że już wrócą.
Lepiej przytrzymajcie się krzeseł, bo to opko jest pełne takich perełek.
Nel powiedziała, że sama pójdzie.
I tak się posprzeczali. Chłopiec mówił, że mogą być drapieżniki. Ale Nel twierdziła, że polują tylko nocą.
Kto? Dzieci?
W końcu Staś się zgodził. Dziewczynka dodała jeszcze, czy wyrwać kwiaty z pobliskiego krzaka. Chłopiec pozwolił i podszedł.
Wyrywanie bardziej kojarzy mi się z pozbywaniem się chwastów z ogródka lub włosów z głowy, niż ze zbieraniem kwiatków. Kwiaty z krzaka można ZERWAĆ. Ewentualnie wyrwać cały krzak z korzeniami.
No i czy Staś podszedł do tego krzaka? Po co?
Lecz po czasie ogarnął go niepokój. Jak mógł zostawić małą dziewczynkę samą. Tak rozmyślał długo.
Rozmyślał, jak mógł mu się urwać pytajnik w zdaniu pytającym, tak długo, że okoliczne drapieżniki przestały się patyczkować i zaatakowały samotną Nel bez czekania na wybawcę.
W końcu zawrócił i pobiegł.
Przybył w samą porę, bo akurat w stronę Nel skradał się jakiś zwierz. Staś stał jak osłupiały. Po jakimś czasie zauważył cętkę na uchu zwierzęcia.
Zanim jednak ową cętkę zauważył, stał i się gapił, a zwierzę grzecznie czekało, aż w końcu znudzone odwróciło głowę tak, żeby ta cętka była widoczna. Równie dobrze mogło zabrać Stasiowi strzelbę i strzelić sobie w łeb, byłoby szybciej.
Wcelował w nią i strzelił. Wielki kot padł martwy.
Oczywiście Staś mógł zastrzelić drapieżnika gdziekolwiek, byleby to skutkowało pewną śmiercią, ale w tę cętkę było bardziej epicko.
Później chłopiec żalił się, bo zostawił Nel samą. Ona go pocieszała mówiąc, że z kwiatów wyleciała złota mucha. Obejrzała się za nią, i zobaczyła zwierza skradającego się.
Przecinek wyemigrował sprzed "mówiąc" za "nią". No i co ma piernik do wiatraka?
Wtem przybiegł Kali prowadząc konia. Dzieci opowiedziały mu o wszystkim. Na początku się wystraszył, ale przeszło.
*Kwiii!* Coś przeszło, ale co? Tornado? Przecinek?
Potem razem poszli do obozu. Staś chciał zatrzymać skórę, ale nie było to możliwe.
Gdy King domyślił się o zwierzu chcącym zabić Nel złapał trąbą zwłoki i walił nimi o drzewo.
Im dłużej czytam to opko, tym bardziej zaczyna mi się wydawać, że to nie był mój ulubiony temat wypracowania.
Na koniec je rozdeptał na masę (solną zapewne. Tylko u nas! Masa z kota tylko 9, 99 zł!). Została czaszka. Staś położył ją na drodze mrówek, które objadły tak, że nie było ani krwi ani mięsa.
A co objadły te mrówki i co się stało z czaszką, pozostanie zagadką.
Uważam, że Staś wykazał się wielką odwagą, uprzednio puszczając ośmiolatkę samopas, ale potem epicko strzelił wielkiego kota w ucho. Widać, że kocha Nel jak własną siostrę. Dlatego przygoda mi się podobała.
Tym słodkim akcentem kończymy zmagania z pierwszym tworem.
Następny przystanek: Moszna. Co się tak dziwnie gapicie w ekran? Chcecie kwestionować mój geniusz?!
Tytuł: Jak osiągnąć sukces?
To jest historia mojej rówieśniczki , która wygrała wyścigi konne. I to zupełnie przypadkiem. Jak do tego doszło? Posłuchajcie sami.
*Dostraja gitarę i rozpoczyna wstęp do Ballady o Mirze Sue*
Kiedyś w miejscowości Moszna mieszkała 12 letnia dziewczynka o brązowych włosach i ciemno zielonych oczach. Miała na imię Mira.
Wtedy wyraźnie nie rozumiałam, że "rozwinięte" nazwy kolorów pisze łącznie, bo taki sam błąd występuje tu jeszcze raz, ale nie więcej.
No cóż, Inżynierze, rozstaw działka, bo rozpoczynam swą pieśń.
*nuci, lekko fałszując* Nie skończyła szesnastu wiosen, na śniadania nie schodziła,
ale ta dziewoja urokiem zwodziła!
Brązowowłosa, zielonooka... Oto Mira Suuue...
Interesowały ją konie, a jej marzeniem była wygrana w wyścigach konnych (popularnych w tej miejscowości).
W Mosznie stadninę mieli i skoki organizowali,
a choć tor znikomy, to i wyścigi miewali!
Lubiła wyścigi w Mosznie nasza Mira Suuue...
Ulubiony koń wyścigowy dziewczynki nazywał się Pędziwiatr.
Wieś była to piękna i bardzo ukwiecona,
lecz spytałeś o strusia - wskazali ci konia!
W dziwnym zakątku mieszkała Mira Suuue...
Był maści gniadej, a siodło i wodze koloru zielonego (zupełnie jak włosy i oczy Miry!). Nawet wędzidło zrobione zostało z jasno zielonej gumy.
Głupi nawet wiedzieli, więc wielu szlag trafiał,
bo wędzideł przecież z gumy się nie wyrabia.
Mira Sue, póki sprzęt był nią inspirowany,
wszystkie te nowinki... spuszczała do wanny.
Uroczy sprzęt miała Mira Suuue...
[Ogłoszono wyścig, Mira Sue szczęśliwa,
bo jechać będzie Anka - jej kumpela prawdziwa.
Dokarmiała konia przez tydzień calutki, aż dzień sądu nadszedł... Zabrakło mi rymu.]
Wreszcie nadszedł ten dzień. Na trybunach pełno było ludzi, zawodnicy ustawiali się na linię startu. Dziewczynka przyszła do przyjaciółki życzyć jej powodzenia.
Akurat wsiadała na konia. Chłopak, który jej pomagał zobaczył muchę na końskim zadzie. Chciał ją zabić i tak mocno ją pacnął, że koń stanął dęba, zarżał strasznie i zrzucił Annę.
Ta upadając skręciła rękę. [...] Mira musi ją zastąpić.
Zaraz, co to znaczy, że "musi"? Naprawdę lepiej posadzić na konia wyścigowego byle nastolatkę niż zgłosić niemożność wystąpienia w zawodach właśnie tego wierzchowca? W takim razie pierwsza wersja tej historii wydaje się mieć więcej sensu; dziewczynka wskakuje na wierzchowca tylko na chwilkę, a tu sygnał do startu i koń pędzi przez tor z wrzeszczącą z przerażenia Mirą na grzbiecie.
[...]
Sędzia dał sygnał do startu. Dziewczynka była już na czwartej pozycji. Umiała już jeździć nawet w galopie.
Mhm, prawie uwierzyłam. Zdania tak bardzo przyczynowo-skutkowe. Wow.
[Bla, bla, bla, zostaje dokładnie wypisane, jaki numer miał wymijany zawodnik, na którym okrążeniu Mira odkrywa swoją merysujczość, no i że ostatni jeździec do wyprzedzenia miał numer 3. Fascynujący opis wyścigu, nie ma co. Oczywiście Mira go wygrywa.]
Ludzie wiwatowali, słychać było oklaski. Dostała puchar i wieniec z czerwonych kwiatów, a Pędziwiatr - order.
Rodzice przytulali ją do siebie, dziennikarze pytali, jak to zrobiła. Mira stała się sławna.
Balladę swą kończę jak północ dobę;
Mira Sue wsławiła swoją osobę,
wygrywając wyścig kompletnie przypadkiem.
Wiem, sensu w tym tyle, ile figi z maczkiem.
Przestaję ogarniać sens własnych słów,
taka dziwna była historia Miry Sue. *Fin*
To już koniec przygód z twórczością własną. Teraz pozostaje mi tylko usunąć się w cień bez wywoływania skandalu. *uaktywnia się zasłona dymna*
Z ukwieconej Mosznej pozdrawia was Deni Len (nie mylić z Nel!) dokarmiająca mrówki na torze-widmo.
W tym tygodniu pokażę wam dowód na to, że nie wszyscy są idealni i będziecie mieć okazję, żeby pośmiać się... ze mnie. Tak, tym razem autoreczką jestem ja, a tworami - moje wypracowania z podstawówki. Co zatem was czeka? Pokaz inteligencji pewnego chłopca, robienie masy z kota oraz wyścigi konne na nieistniejącym torze.
Zatem nie zwlekajmy i przenieśmy się do Afryki, czyli tam, gdzie odgrywa się akcja pierwszego tworu.
Tytuł: Przygoda Stasia i Nel
Analizowała Deni Len.
[Jak na wypracowanie przystało, moje dziełko ma wstęp, w którym wyjaśniam, którą scenę z "W pustyni i w puszczy" będę opisywać. Ciekawe, czy zgadniecie?]
Pewnego dnia dzieci chodziły za śpiewającymi ptakami.
Odczytałam to zdanie kilka razy i do tej pory chce mi się śmiać.
Gdy oddaliły się od obozu za bardzo, Staś postanowił, że już wrócą.
Lepiej przytrzymajcie się krzeseł, bo to opko jest pełne takich perełek.
Nel powiedziała, że sama pójdzie.
I tak się posprzeczali. Chłopiec mówił, że mogą być drapieżniki. Ale Nel twierdziła, że polują tylko nocą.
Kto? Dzieci?
W końcu Staś się zgodził. Dziewczynka dodała jeszcze, czy wyrwać kwiaty z pobliskiego krzaka. Chłopiec pozwolił i podszedł.
Wyrywanie bardziej kojarzy mi się z pozbywaniem się chwastów z ogródka lub włosów z głowy, niż ze zbieraniem kwiatków. Kwiaty z krzaka można ZERWAĆ. Ewentualnie wyrwać cały krzak z korzeniami.
No i czy Staś podszedł do tego krzaka? Po co?
Lecz po czasie ogarnął go niepokój. Jak mógł zostawić małą dziewczynkę samą. Tak rozmyślał długo.
Rozmyślał, jak mógł mu się urwać pytajnik w zdaniu pytającym, tak długo, że okoliczne drapieżniki przestały się patyczkować i zaatakowały samotną Nel bez czekania na wybawcę.
W końcu zawrócił i pobiegł.
Przybył w samą porę, bo akurat w stronę Nel skradał się jakiś zwierz. Staś stał jak osłupiały. Po jakimś czasie zauważył cętkę na uchu zwierzęcia.
Zanim jednak ową cętkę zauważył, stał i się gapił, a zwierzę grzecznie czekało, aż w końcu znudzone odwróciło głowę tak, żeby ta cętka była widoczna. Równie dobrze mogło zabrać Stasiowi strzelbę i strzelić sobie w łeb, byłoby szybciej.
Wcelował w nią i strzelił. Wielki kot padł martwy.
Oczywiście Staś mógł zastrzelić drapieżnika gdziekolwiek, byleby to skutkowało pewną śmiercią, ale w tę cętkę było bardziej epicko.
Później chłopiec żalił się, bo zostawił Nel samą. Ona go pocieszała mówiąc, że z kwiatów wyleciała złota mucha. Obejrzała się za nią, i zobaczyła zwierza skradającego się.
Przecinek wyemigrował sprzed "mówiąc" za "nią". No i co ma piernik do wiatraka?
Wtem przybiegł Kali prowadząc konia. Dzieci opowiedziały mu o wszystkim. Na początku się wystraszył, ale przeszło.
*Kwiii!* Coś przeszło, ale co? Tornado? Przecinek?
Potem razem poszli do obozu. Staś chciał zatrzymać skórę, ale nie było to możliwe.
Gdy King domyślił się o zwierzu chcącym zabić Nel złapał trąbą zwłoki i walił nimi o drzewo.
Im dłużej czytam to opko, tym bardziej zaczyna mi się wydawać, że to nie był mój ulubiony temat wypracowania.
Na koniec je rozdeptał na masę (solną zapewne. Tylko u nas! Masa z kota tylko 9, 99 zł!). Została czaszka. Staś położył ją na drodze mrówek, które objadły tak, że nie było ani krwi ani mięsa.
A co objadły te mrówki i co się stało z czaszką, pozostanie zagadką.
Uważam, że Staś wykazał się wielką odwagą, uprzednio puszczając ośmiolatkę samopas, ale potem epicko strzelił wielkiego kota w ucho. Widać, że kocha Nel jak własną siostrę. Dlatego przygoda mi się podobała.
Tym słodkim akcentem kończymy zmagania z pierwszym tworem.
Następny przystanek: Moszna. Co się tak dziwnie gapicie w ekran? Chcecie kwestionować mój geniusz?!
Tytuł: Jak osiągnąć sukces?
To jest historia mojej rówieśniczki , która wygrała wyścigi konne. I to zupełnie przypadkiem. Jak do tego doszło? Posłuchajcie sami.
*Dostraja gitarę i rozpoczyna wstęp do Ballady o Mirze Sue*
Kiedyś w miejscowości Moszna mieszkała 12 letnia dziewczynka o brązowych włosach i ciemno zielonych oczach. Miała na imię Mira.
Wtedy wyraźnie nie rozumiałam, że "rozwinięte" nazwy kolorów pisze łącznie, bo taki sam błąd występuje tu jeszcze raz, ale nie więcej.
No cóż, Inżynierze, rozstaw działka, bo rozpoczynam swą pieśń.
*nuci, lekko fałszując* Nie skończyła szesnastu wiosen, na śniadania nie schodziła,
ale ta dziewoja urokiem zwodziła!
Brązowowłosa, zielonooka... Oto Mira Suuue...
Interesowały ją konie, a jej marzeniem była wygrana w wyścigach konnych (popularnych w tej miejscowości).
W Mosznie stadninę mieli i skoki organizowali,
a choć tor znikomy, to i wyścigi miewali!
Lubiła wyścigi w Mosznie nasza Mira Suuue...
Ulubiony koń wyścigowy dziewczynki nazywał się Pędziwiatr.
Wieś była to piękna i bardzo ukwiecona,
lecz spytałeś o strusia - wskazali ci konia!
W dziwnym zakątku mieszkała Mira Suuue...
Był maści gniadej, a siodło i wodze koloru zielonego (zupełnie jak włosy i oczy Miry!). Nawet wędzidło zrobione zostało z jasno zielonej gumy.
Głupi nawet wiedzieli, więc wielu szlag trafiał,
bo wędzideł przecież z gumy się nie wyrabia.
Mira Sue, póki sprzęt był nią inspirowany,
wszystkie te nowinki... spuszczała do wanny.
Uroczy sprzęt miała Mira Suuue...
[Ogłoszono wyścig, Mira Sue szczęśliwa,
bo jechać będzie Anka - jej kumpela prawdziwa.
Dokarmiała konia przez tydzień calutki, aż dzień sądu nadszedł... Zabrakło mi rymu.]
Wreszcie nadszedł ten dzień. Na trybunach pełno było ludzi, zawodnicy ustawiali się na linię startu. Dziewczynka przyszła do przyjaciółki życzyć jej powodzenia.
Akurat wsiadała na konia. Chłopak, który jej pomagał zobaczył muchę na końskim zadzie. Chciał ją zabić i tak mocno ją pacnął, że koń stanął dęba, zarżał strasznie i zrzucił Annę.
Ta upadając skręciła rękę. [...] Mira musi ją zastąpić.
Zaraz, co to znaczy, że "musi"? Naprawdę lepiej posadzić na konia wyścigowego byle nastolatkę niż zgłosić niemożność wystąpienia w zawodach właśnie tego wierzchowca? W takim razie pierwsza wersja tej historii wydaje się mieć więcej sensu; dziewczynka wskakuje na wierzchowca tylko na chwilkę, a tu sygnał do startu i koń pędzi przez tor z wrzeszczącą z przerażenia Mirą na grzbiecie.
[...]
Sędzia dał sygnał do startu. Dziewczynka była już na czwartej pozycji. Umiała już jeździć nawet w galopie.
Mhm, prawie uwierzyłam. Zdania tak bardzo przyczynowo-skutkowe. Wow.
[Bla, bla, bla, zostaje dokładnie wypisane, jaki numer miał wymijany zawodnik, na którym okrążeniu Mira odkrywa swoją merysujczość, no i że ostatni jeździec do wyprzedzenia miał numer 3. Fascynujący opis wyścigu, nie ma co. Oczywiście Mira go wygrywa.]
Ludzie wiwatowali, słychać było oklaski. Dostała puchar i wieniec z czerwonych kwiatów, a Pędziwiatr - order.
Rodzice przytulali ją do siebie, dziennikarze pytali, jak to zrobiła. Mira stała się sławna.
Balladę swą kończę jak północ dobę;
Mira Sue wsławiła swoją osobę,
wygrywając wyścig kompletnie przypadkiem.
Wiem, sensu w tym tyle, ile figi z maczkiem.
Przestaję ogarniać sens własnych słów,
taka dziwna była historia Miry Sue. *Fin*
To już koniec przygód z twórczością własną. Teraz pozostaje mi tylko usunąć się w cień bez wywoływania skandalu. *uaktywnia się zasłona dymna*
Z ukwieconej Mosznej pozdrawia was Deni Len (nie mylić z Nel!) dokarmiająca mrówki na torze-widmo.
Kwiii, to było mocne. ^^ Aż mi się przypomniały moje opka i wypracowania z podstawówki. Chyba już wtedy było ze mną coś nie tak, bo moją "ulubioną przygodą" z "W pustyni i w puszczy" była choroba Nel. -.-
OdpowiedzUsuńBallada o Mirze Sue mnie urzekła. Dobre.
Tak z ciekawości - grasz na gitarze, czy to tak tylko jest napisane na potrzeby analizy?
Gitarę w postaci materialnej posiadam, ale nie mogę powiedzieć, że umiem korzystać z niej tak, jak korzystać się powinno. Nie chciało mi się uczyć. xD
Usuń